Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Prawdopodobnie
tymi słowami kierował się Ned Benson tworząc trylogię "Zniknięcie Eleanory
Rigby": "Her", "Him" oraz "Them".Wszystkie części dotyczą tej samej historii,
ale różni je sposób narracji. "Her" przedstawia punkt widzenia głównej
bohaterki, "Him" głównego bohatera, a "Them" łączy obie perspektywy.
Eleanora (Jessica Chastain) i Connor (James McAvoy) są
małżeństwem z kilkuletnim stażem. Oglądając „Them” na początku widzimy zalążki ich znajomości,
pierwsze randki, fascynacje i chęć dobrej zabawy. Kilka minut później fabuła
gwałtownie skacze, a wraz ze skaczącą z mostu Eleanorą można sobie uświadomić,
że od wcześniejszego spotkania z bohaterami upłynęło już kilka lat. Małżeństwo
ma za sobą tragedię, z którą nie potrafi sobie poradzić wspólnie, jednak
rozprawienie się z przeszłością w pojedynkę wcale nie jest łatwiejsze.
|
Mimo, że "Them" jest ostatnią częścią trylogii, to sięgnęłam
po nią w pierwszej kolejności. Muszę przyznać, że początkowo miałam trudności z
uporządkowaniem kolejnych faktów oraz prawidłowym ulokowaniem bohaterów w
czasoprzestrzeni. Motywy postępowania głównych postaci dopiero z czasem
zaczynały nabierać sensu, a kompletnie niezrozumiałe zachowania Eleanory stawały
się trochę bardziej zasadne. Jeśli
jednak będziecie mieć taką możliwość, to polecam chronologicznie zapoznać się z
trylogią Bensona. Z pewnością ominie Was lekkie zagubienie, które ja sobie zafundowałam.
Chociaż sama historia Eleanory i Connora jest naprawdę
ciekawa, to sposób jej przedstawienia w "Them" nie porywa. Momentami film jest
nużący, a nie potrafiąc (tak jak ja) zrozumieć decyzji podejmowanych przez Eleanorę,
nietrudno o irytację.
Mimo tych wad "Zniknięcie…" broni się kilkoma elementami.
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na Jessicę Chastain. Aktorka, chociaż raczej nie jest klasyczną pięknością, wykreowała Eleanorę na zdecydowanie kobiecą
kobietę (i to wcale nie jest masło maślane!). Magnetyczna, przyciągająca wzrok,
ma „to coś”. Nic dziwnego, że partnerujący jej James McAvoy wypadł trochę blado
i nijako.
Tak jakoś czuję, że "Zniknięcie Eleanory Rigby: Oni" może wywołać u
widzów dość skrajne emocje. Jednym uda się zatracić w historię i zrozumieć
bohaterów, drudzy będą patrzeć na tę opowieść chłodnym okiem i z pewnym
dystansem. Ja na razie należę do drugiej grupy – takie są efekty oglądania trylogii
od końca. Jednak na pewno nie odcinam się od "Zniknięcia.." i jeśli będę
mieć okazję, zapoznam się z "Her" i "Him".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz