wtorek, 3 lutego 2015

Zniknięcie Eleanory Rigby: Oni / The Disappearance of Eleanor Rigby: Them

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Prawdopodobnie tymi słowami kierował się Ned Benson tworząc trylogię "Zniknięcie Eleanory Rigby": "Her", "Him" oraz "Them".Wszystkie części dotyczą tej samej historii, ale różni je sposób narracji. "Her" przedstawia punkt widzenia głównej bohaterki, "Him" głównego bohatera, a "Them" łączy obie perspektywy.


Eleanora (Jessica Chastain) i Connor (James McAvoy) są małżeństwem z kilkuletnim stażem. Oglądając „Them”  na początku widzimy zalążki ich znajomości, pierwsze randki, fascynacje i chęć dobrej zabawy. Kilka minut później fabuła gwałtownie skacze, a wraz ze skaczącą z mostu Eleanorą można sobie uświadomić, że od wcześniejszego spotkania z bohaterami upłynęło już kilka lat. Małżeństwo ma za sobą tragedię, z którą nie potrafi sobie poradzić wspólnie, jednak rozprawienie się z przeszłością w pojedynkę wcale nie jest łatwiejsze.

James McAvoy i Jessica Chastain
Mimo, że "Them" jest ostatnią częścią trylogii, to sięgnęłam po nią w pierwszej kolejności. Muszę przyznać, że początkowo miałam trudności z uporządkowaniem kolejnych faktów oraz prawidłowym ulokowaniem bohaterów w czasoprzestrzeni. Motywy postępowania głównych postaci dopiero z czasem zaczynały nabierać sensu, a kompletnie niezrozumiałe zachowania Eleanory stawały się trochę bardziej zasadne.  Jeśli jednak będziecie mieć taką możliwość, to polecam chronologicznie zapoznać się z trylogią Bensona. Z pewnością ominie Was lekkie zagubienie, które ja sobie zafundowałam.

Chociaż sama historia Eleanory i Connora jest naprawdę ciekawa, to sposób jej przedstawienia w "Them" nie porywa. Momentami film jest nużący, a nie potrafiąc (tak jak ja) zrozumieć decyzji podejmowanych przez Eleanorę, nietrudno o irytację.


Mimo tych wad "Zniknięcie…" broni się kilkoma elementami. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na Jessicę Chastain. Aktorka, chociaż raczej nie jest klasyczną pięknością, wykreowała Eleanorę na zdecydowanie kobiecą kobietę (i to wcale nie jest masło maślane!). Magnetyczna, przyciągająca wzrok, ma „to coś”. Nic dziwnego, że partnerujący jej James McAvoy wypadł trochę blado i nijako.

Tak jakoś czuję, że "Zniknięcie Eleanory Rigby: Oni" może wywołać u widzów dość skrajne emocje. Jednym uda się zatracić w historię i zrozumieć bohaterów, drudzy będą patrzeć na tę opowieść chłodnym okiem i z pewnym dystansem. Ja na razie należę do drugiej grupy – takie są efekty oglądania trylogii od końca. Jednak na pewno nie odcinam się od "Zniknięcia.." i jeśli będę mieć okazję, zapoznam się z "Her" i "Him".


Film obejrzany legalnie i w domowym zaciszu dzięki:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz