8 nominacji do Oscara: film,
reżyser (Mortem Tyldum), aktor pierwszoplanowy (Benedict Cumberbatch), aktorka
drugoplanowa (Keira Knightley), scenografia (Maria Djurkovic,Tatiana
Macdonald), scenariusz adaptowany (Graham Moore), montaż (William Goldenberg),
muzyka oryginalna (Alexandre Desplat),
Opowieść o angielskim matematyku,
logiku, geniuszu – Alanie Turingu (Benedict Cumberbatch), który przewodzi
grupie innych ścisłoumysłowców mających na celu złamania kodu Enigmy. Historia
z wojną i miłością w tle. Chociaż… z miłością to w sumie nie w tle, a na
pierwszym planie.
Zabierając się do pisania tej
recenzji stwierdziłam, że nie będę już skupiać się na najbardziej
kontrowersyjnym dla polskich widzów wątku, a mianowicie na tym, że w filmowej
„Grze tajemnic” Polacy nie zostali znaczącymi graczami. Brytyjczycy stworzyli
film o Brytyjczykach, który Brytyjczykom oczywiście bardzo przypadł do gustu,
czego dowodem jest m.in. tegoroczna Bafta dla… najlepszego filmu brytyjskiego.
„Gra…” toczy się w trzech
okresach czasowych. Tego typu produkcje, zwłaszcza jeśli fabuła nie jest
przedstawiona chronologicznie, niosą ze sobą ryzyko chaosu i ogólnie
zamieszania. W filmie Tylduma wykorzystano jednak znany i sprawdzony sposób – „odatowania”
zmieniających się kadrów. Rzecz bardzo przydatna, przejrzysta i czytelna,
zwłaszcza gdy wygląd fizyczny bohaterów na przestrzeni kilku (nastu) lat nie
zmienia się jakoś zauważalnie wyraźnie.
Szaleństwo wokół Benedicta
Cumberbatcha ciągle było dla mnie nierozwikłaną zagadką. Sherlocka nie oglądam
i chociaż filmów z jego udziałem widziałam kilka, to sam Benedict był mi
totalnie obojętny. Rola Alana ani trochę tego nie zmienia, więc w dwóch
poprzednich zdaniach powinnam użyć czasu teraźniejszego. Poza tym, trudno mi
sobie wyobrazić, żeby Cumberbatch albo partnerująca mu Keira Knightley zmienili
swoje nominacje na statuetki. Akademia lubi silne metamorfozy aktorów,
zwłaszcza te fizyczne, długotrwałe lub intensywne przygotowania do roli, albo
chociaż wyraźne naśladowanie sposobu poruszania się/mówienia/mimiki odgrywanych
postaci. W „Grze tajemnic” nie ma żadnej z tych rzeczy, więc nagrody dla
Benedicta czy też Keiry byłyby dla mnie sporym zaskoczeniem.
Na koniec - mam wrażenie, że w „Grze tajemnic” Enigma wcale
nie była tematem przewodnim. Trudności naukowo-zawodowe, z jakimi borykał się
Alan (niechęć dofinansowywania budowy jego maszyny o imieniu Christopher,
ułomność większości umysłów, które byśmy porównali do umysłu Turinga) jakoś mnie
specjalnie nie poruszyły. To ciągle powracające wspomnienia z trudnego
dzieciństwa, homoseksualizm i brak akceptacji (nie mówiąc już o zrozumieniu) ze
strony władzy i społeczeństwa wywołały u mnie najsilniejsze emocje.
Film całkiem dobry, ale znowu bez
szału. Nie zdziwiłabym się, gdyby "Gra..." okazała się tegorocznym wielkim przegranym, Aż 8 nominacji i żadnego pewniaka - w tych 8.kategoria można znaleźć lepszych kandydatów.
A tak btw. to....jak dotąd, trochę nudne te tegoroczne Oscary L
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz