poniedziałek, 30 marca 2015

MINIRECENZJA: Źródło nadziei


Russell Crowe jako Joshua Connor, australijski farmer, który spełniając ostatnią wolę niedawno zmarłej żony przybywa do Turcji, by odszukać ciała swych synów poległych w bitwie pod Gallipoli. Connor jest człowiekiem twardym i doświadczonym przez życie, jednak kraj, w którym się znajduje zaskakuje go odmiennością, a brytyjscy okupanci odrzucają prośby o wydanie ciał poległych. Z pomocą Connorowi przychodzi Turczynka (Olga Kurylenko) pracująca w hotelu, w którym zatrzymuje się Joshua.  – Źródło: Fimweb

Ciekawa, wręcz nieprawdopodobna historia sprawia, że blisko dwugodzinny seans mija błyskawicznie. Wartka akcja i brak dłużyzn skutecznie wykluczają nudę. Do słabszych momentów należą jedynie sceny z udziałem pięknej, ale drewnianej Olgi Kurylenko. Aktorka obsadzana najczęściej w rolach atrakcyjnych towarzyszek niebezpiecznych facetów mogłaby ograniczyć swój udział w filmach do stania i wyglądania. Z kolei największym odkryciem w „Źródle…” jest Yilmaz Erdogan – genialnie zagrał tajemniczego, ani nie jednoznacznie złego, ani tym bardziej jednoznacznie dobrego bohatera. Przy nim blado wypadła nawet największa gwiazda filmu, czyli Crowe.

Chociaż Russell Crowe nie ma jeszcze dużego doświadczenia w reżyserii, to za „Źródło nadziei” na pewno nie będzie się musiał wstydzić. Niektóre sceny, zwłaszcza oglądane na dużym ekranie, wywołują ogromne wrażenie: poszukiwanie wody, burza piaskowa, pole po bitwie – to prawie majstersztyk.


Film naprawdę dobry, jednak z typu „do jednokrotnego obejrzenia”.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz