Z aż takim przerostem treści nad formą już dawno się nie spotkałam. To KOMPLEMENT (przez wszystkie duże litery).
Moją pierwszą myślą tuż po obejrzeniu filmu było to, że nowy Jobs jest jednym wielkim dialogiem. Najdłuższe momenty ciszy trwały max pół minuty, przy czym momentów tych było może ze trzy? Najważniejsze jest jednak to, że tak wartkich, inteligentnych, nierzadko sarkastycznych i przez cały czas dynamicznie napędzających fabułę rozmów bohaterów nie słyszałam chyba w żadnym innym filmie.
Jak dotąd nie byłam fanką kina przegadanego. Zwłaszcza, że kojarzyłam je przede wszystkim z najbardziej irytującym reżyserem ever - Woodym Wszyscy Moi Aktorzy Będą We Wszystkich Moich Filmach Gadać Wszystkie Moje Badziewne Farmazony Allenem.
ALE scenariusz Aarona Sorkina, to zupełnie inna bajka. I dzięki temu bohaterowie filmu Danny'ego Boyle'a dosłownie błyszczą prowadząc niezliczone potyczki słowne. A dzięki tym potyczkom ani na moment nie oderwałam wzroku od ekranu (btw. szacun dla tego, kto obejrzy film bez napisów i w pełni go zrozumie). To dialogi zmuszają do 100% koncentracji przez całe 2 h seansu, wywołując przy tym całą gamę uczuć: rozbawienie, współczucie, rozbawienie, ciekawość, rozbawienie, podziw, a do tego jeszcze rozbawienie i trochę smutku. Czy Aaron Sorkin aby na pewno jest mężczyzną??
Steve Jobs, zarówno film, jak i człowiek, przez cały czas biegnie dwutorowo. Równolegle widzimy dwa oblicza bohatera: Jobsa jako homo sapiens i Jobsa, jako pracującą maszynę wyposażoną w ludzkie organy. Przy czym oblicze nr 2 zdaje się być dominującym. Skąd taki wniosek? Na przestrzeni tych wszystkich lat, w których dzieje się fabuła, kamera prawie nie wychodzi z zamkniętych pomieszczeń. Jobs przeważnie siedzi w budynkach, w których mają się odbywać kolejne premierowe pokazy jego nowych produktów. Bardzo często widzimy go na scenie, ani razu nie zobaczymy siedzącego za stołem i jedzącego obiad w prywatnym mieszkaniu. Oprócz tego, trudno nie zwrócić uwagi na dwa chyba ulubione sformułowania Steve'a. Ulubione, bo powtarza je w kluczowych momentach: 1."Zrobię przelew"; 2."Wychodzimy na czas". Mimo to, na ekranie można obserwować piękną ewolucję więzi i uczuć ojca do córki. Dziecko, które swoją osobowością oraz intelektem musiało zawalczyć o uwagę taty, to bardzo ważny wątek. Chociaż poruszający, to na szczęście pozbawiony tandetnej ckliwości.
Nigdy specjalnie przesadnie nie śledziłam filmografii Michaela Fassbendera (tutaj - tytułowy bohater). Tzn. widziałam go w kilku (nastu?) przeróżnych rolach, ale nazwisko aktora cały czas było mi zupełnie obojętne. Po udziale w filmie Boyle'a, Fassbender nareszcie nabrał w moich oczach jakiegoś charakteru. Doceniam to, że Jobs w jego wykonaniu bardziej siedzi w głowie, niż w fizyczności. Oczywiście trudno nie porównywać jego kreacji do występu Ashtona Kutchera w produkcji z 2013r. Ashton odwalił kawał dobrej roboty pracując nad ciałem, a Michael odwalił kawał dobrej roboty pracując na psychiką. Jestem pewna, że za dwa lata powstanie film pt. "Człowiek od Jabłka", w którym Leo DiCaprio odwali kawał dobrej roboty pracując nad jednym i drugim.
Jako wielbicielka biografii i scenariuszy opartych na faktach (tak, wiem, pisałam o tym miliard razy) od początku czułam, że "Steve Jobs", to kino, które trafi w mój gust. No i się nie pomyliłam. Polecam :)
Nie lubisz Allena? :(
OdpowiedzUsuńGorzej...jestem śmiertelnie i nieuleczalnie uczulona.
Usuńmnie ciekawi jaki bedzie ten film w stosunku do starego jobsa
OdpowiedzUsuńhttps://dllpitblog.wordpress.com/
W listopadzie było kilka ciekawych premier i niestety wszystkiego obejrzeć nie dałem rady. Z 3 filmów z Fassbenderem wybrałem Makbeta i teraz żałuję, bo jednak chyba bardziej było warto zobaczyć tego Jobsa :) Po Twojej recenzji żałuję jeszcze bardziej :)
OdpowiedzUsuń