Biograficzny, Dramat, 2012
Biografie i filmy oparte na prawdziwych wydarzeniach
to zdecydowanie moje ulubione kategorie. Przecież najlepsze scenariusze pisze życie,
a ja się z tym zgadzam w 100%.
To prawda, że nawet najlepszy scenarzysta, reżyser,
obsada i cała reszta ekipy filmowej nie są w stanie opowiedzieć w 1,5 h
wszystkich szczegółów z życia jakiejkolwiek osoby. Jednak taki właśnie film
może być bakcylem do tego, by zacząć się interesować losami danej postaci i po
zakończeniu seansu mieć ochotę dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Jeszcze większym sukcesem jest sytuacja, w
której znanego nam wcześniej bohatera zaczynamy odtąd postrzegać w zupełnie
innym świetle. Tak właśnie się czułam po obejrzeniu Mojego tygodnia z Marilyn. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się
nad tym jak wyglądała praca na planie z „boginią seksu”. Monroe kojarzyła mi
się z ładną buzią i białą sukienką. Aż tu nagle odkryłam, jak dużo zapału,
pracy, serca i nerwów wkładała ona w
swój zawód. Marilyn dogłębnie
analizowała każdą postać, którą miała zagrać, a
aktorstwa nie utożsamiała z udawaniem. Jeśli nie rozumiała kontekstu,
uczuć, myślenia granej przez siebie postaci – nie było szans na realizację filmu.
Jednak prywatnie była toksyczna, zarówno psychicznie, jak i fizycznie; zarówno dla
siebie, jak i dla otoczenia.
Jednak na sukces filmu nie zapracowała tylko główna
aktorka, a cała obsada, m.in. Eddie Redmayne w roli młodego Colina Clarka,
który spędza z Marilyn tytułowy swój
tydzień. Warto też wspomnieć o Emmie Watson. Choć w filmie nie zagrała bardzo
znaczącej roli, to widać, że stara się za wszelką cenę zerwać z wizerunkiem
Hermiony z serii o Harrym Potterze.
Michelle Williams i Eddie Redmayne |
Podoba mi się także pomysł na to, by film obejmował
tematyką tylko tydzień z życia bohaterki. Dzięki temu, trudno jest zarzucić
twórcom, że pominęli jakieś istotne elementy z życiorysu Marilyn Monroe. Jednak
mimo wszystko można się spotkać z opiniami, że kobieta ta nie była przesadnie utalentowana,
że współpraca z nią była koszmarem (tak dużym, że reżyser Laurence Olivier był
zdruzgotany jej brakiem profesjonalizmu i po Księciu i aktoreczce nie wyreżyserował już ani jednego filmu) itp. itd.,
więc film, o którym piszę jest jednym wielkim zakłamaniem. Tylko skąd my możemy
teraz wiedzieć jak to wszystko wyglądało w rzeczywistości? Warto pamiętać, że
zawsze jest tyle wersji danego wydarzenia, ile osób o nim opowiada, a prawda i
tak leży pośrodku. Dlatego zachęcam do oglądania filmu i wypracowania własnego
zdania na ten temat J.
well done!
OdpowiedzUsuńJa, wielka fanka Marilyn, przyznaję się, że nadal tego filmu nie widziałam. A z tego co czytam, to koniecznie muszę to zrobić.
OdpowiedzUsuńFilm jest oparty na książce, która jest wspomnieniami Colina Clarka, więc Marilyn ukazana w filmie jest Marilyn taką jaką ją widział i jak ją postrzegał Clark właśnie.
I mała ciekawostka - jeżeli chodzi o zmianę głosu u aktorów - tutaj już olbrzymią rolę odgrywa praca z logopedą. Jest mnóstwo gwiazd, a przede wszystkim prezenterów radiowych, którzy mieli za wysoki głos (czyt. niezbyt przyjemny dla ucha) i poprzez specjalne ćwiczenia z logopedą obniżyli sobie tembr głosu, dzięki czemu mogą wykonywać swój wymarzony zawód :)