niedziela, 16 marca 2014

Mój Biegun

Gdyby Polacy nakręcili film o Margaret Thatcher, ona przez półtorej godziny lepiłaby pierogi wraz ze swoją rodziną. Gdyby w Polsce robiono film o Neil'u Armstrongu ukazano by jego, pijącego Coca Colę razem z ojcem, na ganku. Gdyby Polacy realizowali film Jobs, skupiałby się on na problemach z otwarciem garażu, w którym tytułowy bohater zaczynał swoją zabawę z komputerami. Gdyby w Polsce powstał film o Zuckerbergu fabuła opierała by się na tym, jak Mark w collegu poznał uroczą dziewczynę i jak śpiewał jej serenady pod oknem, jak wspólnie chodzili na spacery w sadzie, w Grabinie. W napisach końcowych widzielibyśmy ''A tak by the way..'' i kolejno: ''... została premierem Wielkiej Brytanii, pierwszy stanął na księżycu, twórca Apple, założyciel Facebooka''. Innymi słowy chcę napisać, że tytuł ''Mój biegun'' jest cholernie mylący.


Przez cały film czułam się jakbym oglądała kolejny, dwutysięczny odcinek serialu Klan albo M jak Miłość, w których scena polega na tym, że X wchodzi do pokoju, jego małżonka Y prasuje:

X: Prasujesz?
Y: Samo się nie wyprasuje.

X wychodzi. Klaps. Koniec sceny.

Co jest z tą serialową wrażliwością? Czy naprawdę życiowym osiągnięciem Jasia Meli było przyjście w protezie na cmentarz, na którym leżał jego brat. Czy aż tak cholernie istotny był konflikt między nim, a ojcem? Czy zamiast sceny malowania pokoju nie można by skupić się na czymś innym? SERIO?!

Tych, którzy chcą widzieć na ekranie emocje i niezłomność, bohaterstwo bohatera, czeka rozczarowanie. Sama nie wiem, czy to wina Musiała, który był po prostu ''ok'' (nieporównywalny z Ogrodnikiem w Chce się żyć), czy mało porywającej fabuły, czy może tego, że ktoś stara się wyeksponować niezwykłą głębię bohaterów i ich relacji, ale mu to nie wychodzi.

Jedyna z niewielu scen wyrywająca widza z nudy.

Produkcję ratuje Bartłomiej Topa oraz Magdalena Walach, czyli filmowi rodzice Meli. Całkiem wiarygodni, pokazali trud sytuacji, w jakiej znalazły się rzeczywiste osoby. Przechodzimy przez wszystkie fazy związku w obliczu tragedii i patrzymy, jak z trudem starają się poskładać, wydawałoby się nieposkładalne, elementy.

Film miał mówić o trójliściach, gdy tymczasem jedyną wyeksponowaną trudnością  jaka się nasuwa  jest nieporadzenie sobie ekipy z tematem. Nie ma bohatera, który udźwignąłby 90 minutowy film, jest za to rodzinny dramat.




Ocena: 5.5 na 10.


1 komentarz: