niedziela, 30 marca 2014

Płynące Wieżowce

   Nie pamiętam już jakie okoliczności sprawiły, że w listopadzie nie usiadłam wygodnie w kinowym fotelu, by zobaczyć najnowsze dzieło Wasilewskiego. A wszystko temu sprzyjało, świetne recenzje, ciekawy zwiastun. Dziś, po obejrzeniu Płynących Wieżowców ośmielam się myśleć, że okoliczności te były bardzo sprzyjające i na szczęście do kina nie trafiłam, byłoby to marnotrawstwo pieniędzy i mojego czasu. A zwiastun okazał się znacznie lepszy od zapowiadanego przez niego dzieła. Do rzeczy.


Po raz kolejny nie zgadzam się z ogólną, chwalebną opinią odnośnie jakiegoś filmu.

Najpierw o zaletach.

  Na pierwszym miejscu postawiłabym świetnie zagrane sceny erotyczne, bardzo dobre jak na rodzime podwórko, niezwykle hollywoodzkie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wszystko dzięki Mateuszowi Banasiukowi i niepozornej, znanej głównie z seriali typu Barwy Szczęścia (imponujący punkt w każdym aktorskim CV) Marcie Nieradkiewicz.

  Sam temat również zachęcał do obejrzenia produkcji. Wydaje mi się, że w Polsce filmy o homoseksualistach nadal są pewnym novum i wywołują masę kontrowersji. A gdzie tabu, tam i pożywka dla mnie. Sami przyznacie, że fabuła, która mówi, o tym, że chłopak w stałym związku poznaje drugiego chłopaka (w tej roli Geiner) i odkrywa w sobie nieznane, homoseksualne ciągoty wydaje się ciekawa i ciężko taki temat spieprzyć.

   Trzy: Mateusz Banasiuk i usytuowanie go w roli geja. Podoba mi się odejście od schematu jakoby homoseksualni faceci byli skrajnie zniewieściali i ''dziwni'' (jak na przykład bohater Sali Samobójców). Bohaterowie filmu nie są umalowani, ich ust nie pokrywa kilogram szminki, nie są roszczeniowi, nie pokazują się na paradach równości w piórach. Kuba (Banasiuk właśnie) jest męski, bije się jak typowy samiec alfa. Homoseksualizm w ujęciu Wasilewskiego to pewnego rodzaju wrażliwość. Plus dla reżysera za pokazanie ''normalności'' homoseksualistów.

Zapowiada się nieźle, prawda? Niestety, jest się do czego przyczepić.

  Cała historia to zlepek scen ''typu gołąb''. Stali czytelnicy bloga wiedzą o co chodzi. Nowych uświadomię. Scena ''typu gołąb'' to potocznie nazywana przez nas pseudo-artystyczna, przydługawa scena, mająca podkreślić artyzm twórcy, reżysera. Są to momenty, w których na przykład przez zgoła pięć minut towarzyszymy odjeżdżającemu autobusowi. Czyli fragmenty, które nic nie wnoszą, a zamieszczone są przez ''widzimisię'' scenarzysty. Dla mnie królową tej kategorii jest Małgorzata Szumowska. I niestety, Wasilewski również podobny zabieg zastosował. Wyobraźcie sobie, że kazał nam oglądać samochód podczas jazdy na piętrowym parkingu w centrum handlowym. I nie wiem, gdzie tu głębia. Jedyna rzecz, jaką ten fragment mógł podkreślać to fakt, że polskie parkingi w galeriach są wąskie, a niektórzy parkują po prostu ch*jowo.

  Marta Nieradkiewicz była świetna w scenach łóżkowych, owszem. Jednak poza nimi, gdy musiała się odezwać, wypadała niezwykle irytująco. Nie udźwignęła postaci, nie stworzyła jakiejś ciekawej, intrygującej widza postaci. Chyba, że odgórnym zamierzeniem było zagranie przez nią jedynie ''dziewczyny Kuby'', jeżeli tak, to sprawdziła się doskonale. Emocjonalnie pozostała w serialu.

  W tym filmie w ogóle wszystko jest takie mało wiarygodne. To chyba najwłaściwsze słowo. Mamy niby Kubę, który zawodowo pływa, i chyba jest całkiem dobry w tym, jednak nie mamy pewności, ponieważ ten wątek został wyjątkowo zaniedbany. Nie mamy pewności, co do jego homoseksualizmu  Jeżeli ktokolwiek liczy na poznanie postaci, to również się rozczaruje, ponieważ nie dowiemy się o nich nic, poza tym, że tkwią w miłosnym trójkącie. Nie lubię, gdy po 3/4 filmu twórca stwierdza, że musi wprowadzić jakiś dramat, żeby film nie pozostał nijaki. I tak się właśnie dzieje. Wasilewski chwyta się niczym tonący brzytwy wątku Sylwii, która wyjeżdża z faktem, po którym My, widzowie mamy chyba zareagować ''OOOOO Jakie to mocne!!''

Ona kocha jego, a on innego i chyba ją. Trójkąt bez rozwiązania, a raczej błędne koło.

Wszystkie te czynniki zsumowały się w ocenę 6/10.


3 komentarze:

  1. Rzuciłam pospiesznie okiem na recenzję, Pospiesznie, bo mam zamiar film zobaczyć i wolę za dużo o nim nie wiedzieć ani się nie sugerować, Wpadła mi w oko kwestia scen na"gołębia". Oj, oj! Czyżbyś określając je miała na myśli scenę z "Miłości" Haneke? Jeśli tak, to będziesz miała ze mną na pieńku :) Bo to była całkiem udana i zasadna scena. :)
    A podobał cię się tan aktor, hm, zaraz zerknę, jak on się nazywa?Bartosz Gelner? Oryginalna uroda. Widziałam go na TVP Kultura w Tygodniu Kulturalnym, był gościem specjalnym, zaproszonym w związku z dyskusją o filmie, który nawiasem mówiąc bardzo chwalono. Dobrze wypadł, a i w oko mi też wpadł. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mawiał John Woo "gołąb jest symbolem pokoju, miłości i czystości", więc pewnie do filmu o tytule "Miłość" pasował idealnie. Ja filmu nie widziałem, ale scenę obejrzałem na youtubie, wygląda raczej jak typowy zapychacz czasu :-) Ja też nie lubię przydługich sekwencji, które nic nie wnoszą do filmu.
    A propos gołębi to piękne sceny z tym ptactwem, z pewnością mające artystyczną, symboliczną wartość, występują w filmach Johna Woo ("Killer", "Trzy królestwa" i in.). Zabawna scena z gołębiami była w komedii "Daję nam rok" ( http://www.youtube.com/watch?v=_ERbcwmDlJQ ).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie tak, określenie "scena typu gołąb" to na cześć gołębia z "Miłości" - brawo za tak dobre kojarzenie faktów!!

    @Babko - naprawdę ta scena tak Ci się podobała? Dlaczego uważasz ją za zasadną? P.S. - Zgadzam się co do Bartosza Gelnera, bardzo oryginalna uroda - oryginalna w tym pozytywnym znaczeniu, szkoda że jeszcze go tak mało na dużym ekranie.

    @Mariusz - nawet tak szczytna symbolika gołębia jakoś mnie nie przekonuje do tego ptactwa ;) ale w scenie z "Daję nam rok" gołąb poradził sobie wyśmienicie - takiego mogę zaakceptować, bo przynajmniej zadbał o wartką akcję ;)

    OdpowiedzUsuń