Oscarowa gorączka trwa w najlepsze, więc intensywnie
szukam swojej perełki w kategorii najlepszy film. Na dzisiejsze popołudnie
wybrałam Bestie z południowych krain.
Film jest na pewno ciekawy i dość nietypowy, a po jego obejrzeniu mam wyjątkowo
skrajne wrażenia.
W opisach Bestii…
możemy znaleźć informacje, że film jest opowieścią o małej dziewczynce, która razem ze swoim ojcem
i nieliczną grupą innych osób zamieszkuje bagienny teren, nazywany przez nich wanną.
Po ogromnej powodzi ludzie ci przygotowują się do konfrontacji z groźnymi,
wielkimi bestiami – dzikami, które po kataklizmie obudziły się z tysiącletniego
snu. Opis był dla mnie tak mało zachęcający, że film zdecydowałam się obejrzeć
tylko i wyłącznie ze względu na jego oscarowe nominacje.
Chociaż skrót fabuły okazał się zgodny z prawdą, to
dla mnie był (na szczęście!!!) co najwyżej drugoplanowy. Teraz określiłabym Bestie… raczej jako opowieść o, zadziwiająco
trudnym do zrozumienia, przywiązaniu człowieka do innych ludzi i miejsc.
Dlaczego trudnym do zrozumienia? Po pierwsze,
bo mała, główna bohaterka – Hushpuppy (Quvenzhane Wallis) – udowadnia
bezgraniczną miłość dziecka do rodzica. Chociaż ojciec jest zgorzkniałym,
schorowanym, częściej groźnym, niż czułym opiekunem, to dziewczynka ciągle
widzi w nim najważniejszą na świecie osobę. Stara się wykonywać jego polecenia,
czasami się buntuje i złości, ale w ostateczności i tak zawsze chce z nim być.
Po drugie, bohaterowie filmu przypominają nam, że najlepiej, najpewniej i
najbezpieczniej czujemy się w miejscu, które określamy swoim domem. A to
jeszcze trudniej zrozumieć, siedząc w ciepłym, czystym pokoju, przed laptopem i
porównując swoje otoczenie, do otoczenia mieszkańców filmowej wanny. Może to wszystko brzmi
patetycznie i wzruszająco, ale w filmie te wartości są tak delikatnie
przekazane, że raczej działają na naszą podświadomość, niż świadomość, przez co
nie rażą banalnością.
Siłę filmu z pewnością stanowi główna aktorka,
9-letnia Quvenzhane Wallis. Chyba nawet nie grała jakoś zadziwiająco dojrzale. Jednak
to dobrze, bo wydaje mi się, że ona w ogóle nie grała, ona po prostu była. Wyglądała
jak bohaterka filmu dokumentalnego, w którym ukryta kamera śledzi kolejne ruchy
i zachowania zwyczajnych ludzi. Za to
scena, w której filmowa Hushpuppy płacze (nie histerycznie, ale cicho i z ogromnymi
łzami) jest dla mnie zdecydowanie sceną oskarową. Dlatego chociażby ze względu
na to ujęcie w zupełności się zgadzam z nominacją Quvenzhane Wallis do nagrody
za najlepszą aktorkę pierwszoplanową. Warto też przypomnieć, że jest ona
najmłodszą aktorką, która została nominowana do Oscara. W 1974 roku 10-letnia
Tatun O-neal zdobyła najpierw nominację, a później statuetkę, ale w kategorii
najlepsza aktorka drugoplanowa. Co ciekawe, reżyser Bestii z południowych krain zdecydował się zatrudnić Wallis, gdy
przyszła do niego na casting będąc jeszcze 5-letnią dziewczynką.
Quvenzhane Wallis - nominowana do Oscarów 2013 w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa |
Wracając do moich skrajnych wrażeń – wynikają one z tego, że niestety całość filmu popsuły w
moich oczach między innymi wspomniane elementy fantastyki. Wątek z dzikimi bestiami
wydał mi się zupełnie niepotrzebny i naciągany. Pewnie miał być jakimś
synonimem zagrożeń czyhających na każdego człowieka, czy czymś w tym rodzaju,
ale do mnie zwyczajnie nie przemówił. Poza tym niektóre wątki i sceny wyglądały na
niedokończone, a może nawet niezrozumiałe i zbyteczne. Zdecydowanie psuje to
całe wrażenie, bo czekając na kontynuację rozpoczętego wątku, nagle pojawia się
nowy, przez co poprzedni zostaje zapomniany.
Chociaż Bestie
z południowych krain raczej nie będą moją perełką tegorocznych Oscarów, to
i tak myślę, że nie zaszkodzi zobaczyć tego filmu. Polecam przede wszystkim
osobom, które mają ochotę na chwilkę refleksji oraz tym, które lubią baśniowe
opowieści z przesłaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz