piątek, 11 października 2013

Kocha… Nie kocha! / A la folie… pas du tout

Mało intrygujący tytuł i zdecydowanie niepowalający plakat. To były moje pierwsze spostrzeżenia, kiedy znalazłam „Kocha… Nie kocha!”. Pewnie bym nie zwróciła na ten film większej uwagi, gdyby nie to, że w obsadzie znalazła się jedna z moich ulubionych aktorek - Audrey Tautou. Poza tym dobra średnia ocen na filmwebie i pozytywne opinie internautów utwierdziły mnie w przekonaniu, że jeden z tych jesiennych wieczorów warto spędzić z kinem francuskim.


Historia młodej malarki (Audrey Tautou), która zakochuje się w żonatym kardiochirurgu (Samuel Le Bihan), na pierwszy rzut oka może się wydawać tak samo zniechęcająca, jak tytuł i plakat. Właściwie, to na drugi rzut oka też. Jednak siłą filmu jest sposób, w jaki ta historia została opowiedziana. Najpierw poznajemy wersję i wizję głównej bohaterki, a następnie na te same wydarzenia można spojrzeć z punktu widzenia kardiochirurga. Film doskonale oddaje przysłowiowe stwierdzenie, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Te same wątki, taki sam bieg wydarzeń i skutki działań, ale jakby zupełnie odrębne opowieści. Naprawdę bardzo mnie to zainteresowało.

Oglądając „Kocha… Nie kocha!” zaskoczyło mnie coś jeszcze. Pierwszy raz widziałam thriller, na którym wcale się nie bałam, który został przedstawiony w tak pogodny i nostalgiczny sposób. Z pewnością miała na to wpływ między innymi spokojna muzyka, która towarzyszyła kolejnym intrygom i problemom bohaterów. Co ciekawe, nic się ze sobą nie kłóciło, w filmie została zachowana powaga tematu, ale obyło się u mnie bez nieprzyjemnej gęsiej skórki. Podkreślę jeszcze, że chociaż wątek miłosny jest tutaj kluczowy, to kategoria romans albo melodramat wcale nie jest trafiona.

Sposób reżyserii przypominał mi trochę moją ulubioną „Amelię”. A może tylko to sobie wmówiłam, bo kiedy tylko Audrey Tautou się uśmiechała (tym uśmiechem, który oznacza, że na pewno coś kombinuje), to nie mogłam wyprzeć z pamięci jednego z najbardziej charakterystycznych zdjęć właśnie z „Amelii” – tego z łyżeczką. Jak zawsze, bardzo mi się podobała jej gra i w swojej ocenie nie zamierzam być ani trochę obiektywna. Uważam, że Tautou doskonale się nadaje do odzwierciedlania postaci z bardzo bujną wyobraźnią, żyjących we własnym i ubarwionym świecie.

"Amelia"
"Kocha... Nie kocha"
Mimo wszystkich wymienionych plusów nie jest to jeden z tych filmów, o których myślę jeszcze przez kilka dni po seansie. Natomiast sposób przedstawienia historii z perspektywy dwóch głównych bohaterów sprawdza się tylko przy pierwszym oglądaniu filmu. Gdybym miała go zobaczyć po raz drugi, bez tego elementu zaskoczenia, to „Kocha… Nie kocha!” zostałby tylko filmem o nieporywającej i już tyle razy powielanej fabule. Podsumowując, film jednokrotnego użytku, o którym dzisiaj napisałam, oceniam 7/10.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz