Mało intrygujący tytuł i zdecydowanie niepowalający plakat.
To były moje pierwsze spostrzeżenia, kiedy znalazłam „Kocha… Nie kocha!”. Pewnie
bym nie zwróciła na ten film większej uwagi, gdyby nie to, że w obsadzie
znalazła się jedna z moich ulubionych aktorek - Audrey Tautou. Poza tym dobra
średnia ocen na filmwebie i pozytywne opinie internautów utwierdziły mnie w
przekonaniu, że jeden z tych jesiennych wieczorów warto spędzić z kinem
francuskim.
Historia młodej malarki (Audrey Tautou), która zakochuje się
w żonatym kardiochirurgu (Samuel Le Bihan), na pierwszy rzut oka może się wydawać tak samo zniechęcająca,
jak tytuł i plakat. Właściwie, to na drugi rzut oka też. Jednak siłą filmu jest
sposób, w jaki ta historia została opowiedziana. Najpierw poznajemy wersję i
wizję głównej bohaterki, a następnie na te same wydarzenia można spojrzeć z
punktu widzenia kardiochirurga. Film doskonale oddaje przysłowiowe
stwierdzenie, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Te same wątki,
taki sam bieg wydarzeń i skutki działań, ale jakby zupełnie odrębne opowieści.
Naprawdę bardzo mnie to zainteresowało.
Oglądając „Kocha… Nie kocha!” zaskoczyło mnie coś jeszcze.
Pierwszy raz widziałam thriller, na którym wcale się nie bałam, który został
przedstawiony w tak pogodny i nostalgiczny sposób. Z pewnością miała na to wpływ
między innymi spokojna muzyka, która towarzyszyła kolejnym intrygom i problemom
bohaterów. Co ciekawe, nic się ze sobą nie kłóciło, w filmie została zachowana
powaga tematu, ale obyło się u mnie bez nieprzyjemnej gęsiej skórki. Podkreślę
jeszcze, że chociaż wątek miłosny jest tutaj kluczowy, to kategoria romans albo
melodramat wcale nie jest trafiona.
Sposób reżyserii przypominał mi trochę moją ulubioną „Amelię”.
A może tylko to sobie wmówiłam, bo kiedy tylko Audrey Tautou się uśmiechała
(tym uśmiechem, który oznacza, że na pewno coś kombinuje), to nie mogłam wyprzeć
z pamięci jednego z najbardziej charakterystycznych zdjęć właśnie z „Amelii” –
tego z łyżeczką. Jak zawsze, bardzo mi się podobała jej gra i w swojej ocenie
nie zamierzam być ani trochę obiektywna. Uważam, że Tautou doskonale się nadaje
do odzwierciedlania postaci z bardzo bujną wyobraźnią, żyjących we własnym i ubarwionym
świecie.
"Amelia" |
"Kocha... Nie kocha" |
Mimo wszystkich wymienionych plusów nie jest to jeden z tych
filmów, o których myślę jeszcze przez kilka dni po seansie. Natomiast sposób
przedstawienia historii z perspektywy dwóch głównych bohaterów sprawdza się
tylko przy pierwszym oglądaniu filmu. Gdybym miała go zobaczyć po raz drugi,
bez tego elementu zaskoczenia, to „Kocha… Nie kocha!” zostałby tylko filmem o
nieporywającej i już tyle razy powielanej fabule. Podsumowując, film
jednokrotnego użytku, o którym dzisiaj napisałam, oceniam 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz