sobota, 26 października 2013

Najlepsze najgorsze wakacje / The way way back

Nie tak dawno pisałam o thrillerze, na  którym nawet ja się nie bałam (mimo, że zachował doskonały klimat thrillera TUTAJ), a na dzisiaj przygotowałam krótką recenzję smutnej komedii. Dokładniej to dramato-komedii – według producentów. „Najlepsze najgorsze wakacje” w natłoku interesujących, jesiennych premier jakoś umknęły mojej uwadze. W tym tygodniu udało mi się nadrobić ten brak i muszę stwierdzić, że film okazał się całkiem niezły.


Główny bohater to Duncan (Liam James), nieśmiały i zakompleksiony nastolatek, który musi jechać na wakacje z mamą, jej nowym facetem oraz jego córką. Perspektywa spędzenia całego lata w towarzystwie tej trójki jest dla Duncana najdelikatniej stwierdzając – przygnębiająca. Nic w tym dziwnego, bo raczej nikt by nie chciał oglądać co wieczór najaranej matki, albo wysłuchiwać kolejnych przytyków od jej chłopaka. Na szczęście, jak wskazuje na to tytuł filmu, te wakacje będą dla głównego bohatera najlepszymi z dotychczasowych. A to za sprawą nowopoznanego i optymistycznego do bólu Owena (Sam Rockwell).


Filmowy Duncan to idealny przykład człowieka, któremu nie potrafię nie współczuć. Albo może raczej przykład człowieka, którego nie może mi nie być żal. Chłopak jest tak przygnębiony, spięty i niedowartościowany, że aż miałam ochotę potrząsnąć laptopem, w nadziei, że Duncan może w końcu zmieni swój wyraz twarzy. Trochę emocji i humorystycznych akcentów wprowadziło dopiero pojawienie się Owena – dorosłego faceta, którego pozytywne i lekkoduszne nastawienie do wszystkiego i wszystkich podziałało także na głównego bohatera.
Filmowi: Owen i Duncan (już z zaczątkami uśmiechu)

Raczej banalna i już wiele razy odtwarzana fabuła, o dziwo wcale nie była nużąca. Film ogląda się bardzo lekko, bo nie trzeba się specjalnie skupiać na rozumieniu skomplikowanych wątków oraz tworzeniu własnych domysłów w stylu: „co reżyser miał na myśli?”. Chociaż nie jestem jakąś specjalną fanką filmów familijno-obyczajowych (bo właśnie pod taką kategorię podpięłabym ten tytuł), to „Najlepsze najgorsze wakacje” były przyjemną odskocznią od dramatów i biografii, które oglądam co drugi dzień. Już kilka razy spotkałam się z porównywaniem opisywanej dzisiaj produkcji do filmu pt.  „Królowie lata” – nie o jednym, a o trzech chłopakach z problemami. Faktycznie, można zauważyć sporo podobieństw w obu tych historiach, jednak „Królowie…” byli dla mnie nieco przerysowani, przez co o wiele mniej wiarygodni. Z kolei „Najlepsze najgorsze wakacje” myślę, że mógł w swoim życiu przeżyć niejeden nastolatek.


Jeśli liczycie na spektakularną grę aktorską, wyjątkową i zaskakującą opowieść, albo historię z podwójnym dnem, to seans „Najlepszych…” lepiej odłożyć na inny dzień. Natomiast, jeżeli macie ochotę na film lekki, ale nieodmóżdżający, który spokojnie można obejrzeć w towarzystwie całej rodziny, to już się pewnie domyślacie, co bym Wam poleciła. Daję 6,5/10.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz