Nie tak dawno pisałam o
thrillerze, na którym nawet ja się nie
bałam (mimo, że zachował doskonały klimat thrillera TUTAJ), a na dzisiaj
przygotowałam krótką recenzję smutnej komedii. Dokładniej to dramato-komedii –
według producentów. „Najlepsze najgorsze wakacje” w natłoku interesujących,
jesiennych premier jakoś umknęły mojej uwadze. W tym tygodniu udało mi się
nadrobić ten brak i muszę stwierdzić, że film okazał się całkiem niezły.
Główny bohater to
Duncan (Liam James), nieśmiały i zakompleksiony nastolatek, który musi jechać
na wakacje z mamą, jej nowym facetem oraz jego córką. Perspektywa spędzenia
całego lata w towarzystwie tej trójki jest dla Duncana najdelikatniej
stwierdzając – przygnębiająca. Nic w tym dziwnego, bo raczej nikt by nie chciał
oglądać co wieczór najaranej matki, albo wysłuchiwać kolejnych przytyków od jej
chłopaka. Na szczęście, jak wskazuje na to tytuł filmu, te wakacje będą dla głównego
bohatera najlepszymi z dotychczasowych. A to za sprawą nowopoznanego i
optymistycznego do bólu Owena (Sam Rockwell).
Filmowi: Owen i Duncan (już z zaczątkami uśmiechu) |
Raczej banalna i już
wiele razy odtwarzana fabuła, o dziwo wcale nie była nużąca. Film ogląda się
bardzo lekko, bo nie trzeba się specjalnie skupiać na rozumieniu skomplikowanych
wątków oraz tworzeniu własnych domysłów w stylu: „co reżyser miał na myśli?”.
Chociaż nie jestem jakąś specjalną fanką filmów familijno-obyczajowych (bo
właśnie pod taką kategorię podpięłabym ten tytuł), to „Najlepsze najgorsze
wakacje” były przyjemną odskocznią od dramatów i biografii, które oglądam co
drugi dzień. Już kilka razy spotkałam się z porównywaniem opisywanej dzisiaj
produkcji do filmu pt. „Królowie lata” –
nie o jednym, a o trzech chłopakach z problemami. Faktycznie, można zauważyć
sporo podobieństw w obu tych historiach, jednak „Królowie…” byli dla mnie nieco
przerysowani, przez co o wiele mniej wiarygodni. Z kolei „Najlepsze najgorsze
wakacje” myślę, że mógł w swoim życiu przeżyć niejeden nastolatek.
Jeśli liczycie na
spektakularną grę aktorską, wyjątkową i zaskakującą opowieść, albo historię z
podwójnym dnem, to seans „Najlepszych…” lepiej odłożyć na inny dzień.
Natomiast, jeżeli macie ochotę na film lekki, ale nieodmóżdżający, który
spokojnie można obejrzeć w towarzystwie całej rodziny, to już się pewnie
domyślacie, co bym Wam poleciła. Daję 6,5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz