W tym tygodniu przekonałyśmy się, że szczęście nam sprzyja,
wystarczy tylko trochę mu pomóc. Dzięki
uprzejmości Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu,
która zorganizowała facebookowy konkurs, udało nam się wygrać wejściówki na seans
Pokłosia w Multikinie. Okazało się,
że bilet na właśnie ten film był strzałem w dziesiątkę.
Już dawno polski film
nie wzbudził aż tylu kontrowersji wśród widzów. Zdania na jego temat są
niesamowicie podzielone: z jednej strony głosy zachwytu, z drugiej całkowita
dezaprobata. Neutralni pozostali chyba tylko ci nieliczni, którzy w ogóle nie
śledzą aktualnych wydarzeń z kraju (i to nie tylko wydarzeń kulturalnych, ale
wydarzeń w ogóle).
Pokłosie przedstawia
relacje dwóch braci: Franciszka Kaliny
(Ireneusz Czop) i Józefa Kaliny (Maciej Stuhr), którzy od wielu lat nie mieli
ze sobą kontaktu. Jednak teraz chęć odkrycia pewnej niewygodnej prawdy - przez
którą młodszy Kalina popadł w poważny konflikt z mieszkańcami swojej małej wsi
- sprawiła, że bracia znów się ze sobą
spotykają i nawet współdziałają. W rzeczywistości ich stosunki są tylko
pretekstem do tego, by nam uświadomić i przypomnieć niezwykle ważne fakty z
przeszłości – w naszym kraju żyli zarówno ci Polacy, którzy uratowali życie
wielu Żydom, ale także tacy, którzy postąpili całkowicie odwrotnie.
Mieszkańcy małej wsi nie chcą wyjawić prawdy o strasznych wydarzeniach z przeszłości. |
Od razu zaznaczam, że ja zaliczyłam Pokłosie do kategorii TRZEBA, a nawet WYPADA zobaczyć i
zdecydowanie jest to tytuł z serii
filmów godnych polecenia. Bardzo się cieszę, że Pasikowski (zarówno scenarzysta
jak i reżyser Pokłosia) postanowił
się zająć tak ważnym tematem. Jednocześnie szczerze wątpię, żeby nakręcił go
przede wszystkim dla pieniędzy, czy chęci oczernienia Polaków. Myślę, że wtedy
na ekranie roiłoby się od drastycznych, zalanych krwią i ludzkim płaczem scen.
A w Pokłosiu mamy tylko (aż?) słowa i
taki obraz, dzięki którym wyobraźnia ma szansę działać na najwyższych obrotach.
Podobał mi się sposób, w jaki filmowi bracia
próbują dotrzeć do poznania prawdy – trudnej, bolesnej, smutnej,
zawstydzającej, a nawet rozczarowującej, ale prawdy. To właśnie o nią tutaj
chodzi i nawet najbardziej zagorzali krytycy Pokłosia nie mogą jej zaprzeczyć. Przecież wszyscy wiemy, że z faktami się nie dyskutuje, bo one po prostu
są. Moim zdaniem Pasikowski chciał nam przypomnieć, że nie ma narodowości
idealnej i nieskazitelnej, bo w każdym państwie znajdą się osoby nienawistne i
naprawdę złe. Doceniło to m.in. jury tegorocznego festiwalu w Gdyni, przyznając wyróżnienie twórcom filmu za: odwagę w poruszeniu tematów, które do tej pory nie zostały w polskim kinie dostrzeżone, a które uważamy za istotne ( o czym pisałyśmy w maju czyt. tutaj ).
Reżyser i scenarzysta - Władysław Pasikowski (w czapce) - na planie Pokłosia |
Pokłosie na pewno
zapada w pamięć i jeszcze długo po obejrzeniu filmu nie można przestać o nim
myśleć. Napięcie jest utrzymane przez cały seans co zdecydowanie działa na
plus, dzięki temu nie było okazji, żeby zacząć się nudzić. Jednak bardzo mocne
zakończenie, wydało mi się raczej przesadzone i niepotrzebne. Nawet bez tej
sceny film daje dużo do myślenia. Długo się zastanawiałyśmy (jak już
ochłonęłyśmy i mogłyśmy cokolwiek powiedzieć, a to zajęło nam trochę czasu),
jak rozszyfrować symbolikę tej właśnie sceny. Każda z nas miała różne
propozycje i co najciekawsze – wszystkie z tych propozycji wydały nam się logiczne
i sensowne. Jeśli już widzieliście ten film, to chętnie poznamy także Wasze interpretacje.
Po Pokłosiu zaczęłam
też bardziej doceniać Macieja Stuhra, który do tej pory kojarzył mi się z
komikiem i luzakiem, gospodarzem różnych gali i komercyjnych imprez. Rolą
Józefa Kaliny bardzo dużo zyskał w moich oczach, niestety przez wielu widzów
jest za tą postać szykanowany, a nawet znienawidzony. Dziwi mnie tylko to, że tak
mało się wspomina o Ireneuszu Czopie, choć jego rola była tak samo ważna i
dobrze zagrana, jak Macieja Stuhra.
Filmowi bracia: Ireneusz Czop (jako Franciszek) i Maciej Stuhr (jako Józef) |
Niestety łącznie z nami film oglądało zaledwie kilka osób, podczas gdy sala obok była całkowicie wypełniona fankami oglądającymi ostatnią część Zmierzchu. Te priorytety polskich kinomaniaków jakoś nie napawają optymizmem.
UWAGA SPOILERY:
-Niezniszczalny garnitur Franciszka Kaliny – mimo wielu,
naprawdę wielu przejść , za każdym razem wystarczało prowizoryczne pranie w
misce wody, by następnego dnia spodnie i marynarka wyglądały jak nowe.
-Kombajn zamówiony na 4 rano – niejeden rolnik wytrzeszczy oczy ze
zdziwienia. Czy nikt z produkcji Pokłosia
nie słyszał nigdy o porannej rosie uniemożliwiającej młócenie zboża?
-Płyty żydowskich nagrobków – mimo, że wykopywane z
błotnistej ziemi, to wcale niezabłocone. Poza tym bracia przenosili je tak, jakby
obaj mieli krzepę Pudziana (a wcale na takich nie wyglądają).
- Nienaturalne dialogi – z jednej strony zwracanie się do
innych w trzeciej osobie i jakiś dziwny
szyk zdań, a z drugiej bardzo podkreślone końcówki „ą” „ę” – naprawdę nie
słyszałam, żeby ktoś tak mówił na wsi, a co dopiero żeby wszyscy we wsi tak
właśnie mówili.
KONIEC SPOILERÓW
Jednak te wszystkie nieścisłości nie pogarszają ogólnego pozytywnego
wrażenia. To jedynie ciekawostki filmowe, a tego typu niedopatrzenia można
zaleźć w dosłownie wszystkich filmach, co jest niezłą gratką dla
spostrzegawczych widzów, lubiących wyszukiwać różne gafy twórców. A ja jeszcze raz
podkreślam – Pokłosie to ten typ
filmu, który zdecydowanie należy zobaczyć.
A ja ze swojej strony polecam jeszcze "Mój rower". Nie chodzi mi oczywiście o przejażdżkę na moim jednośladzie lecz o film, który również pojawił się w ostatnim czasie :)
OdpowiedzUsuńCzyli wychodzi na to, że Polacy robią ostatnio coraz więcej dobrych filmów. Skoro polecasz, to na pewno niedługo też obejrzę "Mój rower" :)
Usuń